Wschód na Babiej Górze

W czerwcu 2019 roku spełniłam swoje marzenie i wybrałam się na wschód słońca na Babią Górę.

Bardzo lubię tam być. Na Babią wchodziłam samotnie, z chłopakiem, później mężem, z dziećmi małymi, większymi i prawie dorosłymi. Ze znajomymi i rodziną.

Od czasu do czasu, zawsze z taką samą przyjemnością.

Ale wracamy do nocnego podejścia.

Z przełęczy Krowiarki ruszyliśmy o 1.00 w nocy.

Latarki czołowe oświetlały drogę, zapas herbaty, kawy i kanapek ciążył.

W plecaki były również czapki, rękawiczki, kurtki przeciwdeszczowe, bluzy chociaż z parkingu ruszyłam w krótkich spodenkach i podkoszulku.

Podejście do Sokolicy jak zwykle było ciężkie.

Ostro, pod górę, po schodach z beli, które raz są a raz ich nie ma.

Zadyszka po 15 pierwszych minutach prawie nie pozwoliła mi pójść dalej.

Jednak powoli, krok za krokiem weszłam na Sokolicę. Na tarasie widokowym nie było tłumów, więcej nie było nikogo. Tylko ciemność i światła Zawoi.

Po prawie 2 godzinach dotarliśmy na szczyt.

Do świtu pozostało jeszcze około 1,5 godziny.

Zimno, wszystko co było w plecaku teraz nałożyłam na siebie i nadal było chłodno.

Usadowiliśmy się pomiędzy skałami i czekaliśmy na świt popijając kawę, jedząc kanapki i delektując się pięknymi widokami.

Brzask przychodził powoli, dopiero teraz zobaczyłam rozbite namioty, rozwieszone hamaki. Przybywało ludzi.

Ale nie był to typowy tłum tylko kilkadziesiąt osób, tak samo jak my spragnionych pięknych widoków, ciszy, zapomnienia.

Menu