Jordania – nasze 7 dni – co, gdzie i jak?

Co, gdzie i jak

Zakup wizy – my skorzystaliśmy z Jordan Pass czyli wizy połączonej ze wstępem do Petry – w naszym przypadku na 2 dni w Petrze i jednorazowe wyjście do Baptismal Site

Rezerwacja samochodu – polecamy lokalną wypożyczalnię Monte Carlo

Ubezpieczenie na czas podróży – zawsze warto je mieć.

Rezerwacja noclegów – my korzystaliśmy z booking i spaliśmy kolejno:

  1. Jerash – apartament ze śniadaniem – Full panorama archaeological site
  2. Dana – camping z kolacją i śniadaniem – Al Nawatef Camp
  3. Mała Petra – camping z kolacją i śniadaniem – Petra mars camp
  4. Wadi Rum – camping z kolacją i śniadaniem – Um Sabatah camp
  5. Madaba – hotel z kolacją i śniadaniem – Black Iris Hotel

 

Lotnisko – wiem, że to proste ale przez niewiedzę i złą informację straciliśmy ponad 30 minut stojąc w niewłaściwej kolejce.

  1. Stoimy w kolejce po wizę, nieważne, że mamy Jordan Pass, musimy mieć wbity stempel do paszportu,
  2. Jeżeli już mamy pieczątkę w paszporcie idziemy do kontroli paszportowej.

W hali lotniska są chyba wszystkie znane wypożyczalnie samochodów, kilka banków – my korzystaliśmy z Arab Bank i  sprzedawcy kart SIM – Orange.

Wypożyczalnia Monte Carlo nie ma swojego biura na lotnisku. Odebrał nas pracownik wypożyczalni z poziomu +1 odloty przy wejściu nr 4. Reszta formalności była załatwiana w ich biurze – 5 minut jazdy.

Dzień pierwszy
Jerash

Po załatwieniu wszystkich formalności związanych z wypożyczeniem samochodu ruszamy w stronę Jerash. Plan jest aby dzisiaj zwiedzić ruiny. Niestety jeden zły skręt na obwodnicy Ammanu i utknęliśmy w korku. Klucząc i szukając objazdu trafiliśmy do dwupiętrowego supermarketu Carrefour – czyli nie ma tego złego… Robimy zakupy na następne dni i dodatkowo kartusz do palnika przywiezionego z Polski. Kawka gdzieś na odludziu musi być. Po wyjechaniu z Ammanu, gdzie na 3 pasach było 5 rzędów samochodów dalsza droga nie sprawiła nam żadnych problemów.

W Jerash przed wejściem do antycznego miasta są dwa duże parkingi, jeden naprzeciwko ruin i drugi przy wejściu (trzeba wjechać w bramę).

Po zaparkowaniu samochodu szukamy wejścia. Okazuje się, że należy przejść przez mały bazar, nikt nie sprawdza naszego Jordan Pass (Jordan Pass zastępuje wizę, bilet wstępu do Petry, na pustynię Wadi Rum, do zamków krzyżowców i innych atrakcji w Jordanii).

Zaraz po wejściu ukazuje się nam Łuk Hadriana. Od razu mamy miejscowych przewodników, którzy są uczynni: zrobią zdjęcie, oprowadzą, co tylko chcesz… Ciężko się ich pozbyć. Dopiero zakup dwóch jordańskich chust sprawia, ze dalej możemy wędrować samotnie. A jest co podziwiać, ruiny miasta, są przepiękne. Najpiękniejsze jakie widziałam.

Od Łuku Hadriana idziemy przez Hippodrom do ogromnego, okrągłego placu z kolumnami zwanego forum.. Niesamowite wrażenie sprawia aleja kolumnowa – Cardo Maximus, długa na 800 metrów, z mnóstwem kolumn. Wokoło pełno zdobień, fresków tak jakby porzuconych – piękne to i niesamowite. Następnie przez Nimfeum, świątynię Zeusa i świątynię Artemidy dotarliśmy do teatru południowego.

Wiem, że używam zbyt dużo sformowań: piękne, niesamowite ale Jerash w promieniach zachodzącego słońca sprawił , że straciliśmy poczucie czasu. Byliśmy totalnie zauroczeni klimatem, spokojem, brakiem ludzi i dopiero strażnik uświadomił nas, że zaraz zamkniecie i musimy powoli kierować się do wyjścia.

Zbyt szybko – trochę żal. Dwie godziny minęły zbyt szybko.

Nocleg w Jerash

Na pierwszy nocleg w Jordanii wybrałam apartament, ponieważ w Jerash nie było campingu położonego blisko centrum. Zależało mi na noclegu blisko ruin starożytnej Gerazy. Apartamenty Full panorama to bardzo ładny budynek mieszkalny położony powyżej ruin. Na dole jest stołówka z herbatą i kawą dostępną cały czas. Można zamówić kolację a śniadanie jest przynoszone do stolika – duży wybór.

Pokoje są bardzo ładnie urządzone, z klimatyzacją. Łazienka mała ale woda była gorąca.

Dzień drugi
Jordan River Baptismal Site

Rano jedziemy do miejsca chrztu Jezusa nad Jordanem. Do pokonania mamy około 80 kilometrów. Dojazd oznakowany jest dobrze, są kierunkowskazy. Za Ammanem, z drogi nr 40, skręcamy w prawo a po około 2 kilometrach w lewo. Należy przejechać przez bramę ze strażnikiem i skręcić w prawo na parking. W małej budce jest kasa – my pokazujemy nasz Jordan Pass i otrzymujemy bilety wstępu (kupując Jordan Pass należy dodatkowo dokupić zwiedzanie Baptismal Site, sam Jordan Pass nie obejmuje tego miejsca).

Z parkingu razem z przewodnikiem jedziemy busem na miejsce Chrztu Jezusa i nad rzekę Jordan – to dwa różne miejsca.

Pierwszy przystanek to faktyczne miejsce chrztu Jezusa nad Jordanem, zatwierdzone przez papieża. Znajduje się przy strumieniu, który wpływa do rzeki Jordan.

Dopiero kilometr dalej jest zejście nad rzekę Jordan, do której prowadzą stopnie. Rzeka Jordan nie jest szeroka więc bardzo dobrze widać izraelską stronę. Nad rzeką Jordan jesteśmy pod opieką żołnierzy.

Zwiedzanie zajęło nam około 2 godzin.

Wracamy do głównej drogi i jedziemy nad Morze Martwe. Mijamy płatną plażę – podobno 10 JOD za wstęp i zatrzymujemy się na parkingu. 

Morze Martwe

Morze Martwe, owiane legendami na mnie przy pierwszym spotkaniu nie robi wrażenia. Po pierwsze linia brzegowa – nie zachęca do biwakowania. Nie ma możliwości aby nad wodę zjechać samochodem. Trzeba zejść na piechotę i trzeba mieć dobre obuwie.

W wodzie można zauważyć osad z soli i słynne błoto do smarowania. Korzystamy z kąpieli wodnej, kilka metrów od nas jakaś para zażywa kąpieli błotnej, my rezygnujemy, mamy jeszcze sporo kilometrów do przejechania.

Droga nr 35 – Kings Highway

Wybieramy widokową drogę, która pnie się od Morza Martwego w góry, jedzie obok gorących źródeł i wodospadów Ma’in Hot Springs.

Jest tutaj również hotel, jednak cena noclegu jest bardzo wysoka.

Nie jechaliśmy jeszcze drogą z taką ilością serpentyn i tak stromo pod górę.

Droga nr 35 wjeżdża do każdego miasta i miasteczka, gdzie zazwyczaj przy głównej drodze jest targ, bazar. Jedziemy więc powoli oglądając miejscowe życie, przepiękne widoki i zatrzymując się co jakiś czas po lokalny przysmak.

Al-Karak

Powolne tempo jazdy sprawia, że do twierdzy dojeżdżamy po 16.00 więc nici ze zwiedzania.

Znajdujemy punkt widokowy, fotka i jedziemy dalej.

Dzień trzeci
Nocleg w Dana – Al Nawatef Camp

Na camping docieramy po godzinie 19.30. Parkujemy. Ciemno. Na spotkanie wychodzi nam właściciel, wstępnie nas oprowadza i zaprasza na kolację i herbatę.

W sali ogólnej sporo osób, piecyk dosyć dobrze ogrzewa pomieszczenie.

Kolacja serwowana jest w formie bufetu. Kilka dań do wyporu na dużych, regionalnych misach.

Po posiłku zostajemy jeszcze w sali ogólnej, w której jest ciepło, miło i internet dobrze działa.

Noc jest bardzo zimna (szron na trawie?) ale widoki z campingu Al Nawatef rekompensują wszystko.

Rezerwat biosfery Dana

Wracamy 7 kilometrów do miejscowości Dana. Po drodze zatrzymujemy się w punkcie widokowym.

Wioska Dana to kilkadziesiąt zniszczonych domostw, które obecnie używane są przez pasterzy i ich bydło oraz klimatyczny hotel położony zaraz nad kanionem.

Rezerwat biosfery Dana został utworzony w 1989 roku. Jest to największy chroniony obszar w Jordanii. Rozciąga się od doliny Jordanu będącej częścią wielkich rowów afrykańskich poprzez dolinę Wadi Araba, położonej minus 200 m.n.p.m., aż do wzgórz z klifowymi zboczami w okolicy miejscowości Al-Kadisijja. Rezerwat biosfery Dana posiada kilka stref klimatycznych, od śródziemnomorskiej do pustynnej, oraz form geologicznych, Dana jest rezerwatem z największą różnorodnością gatunków roślin i zwierząt w Jordanii.

Bardzo ładny punkt widokowy jest powyżej wioski.

Wracamy na drogę 35 i jedziemy do zamku Montreal.

Montreal lub Krak de Montréal (arab. Asz-Szaubak)

Zamek został wzniesiony przez Króla Jerozolimskiego Baldwina. Był to jeden z pierwszych zamków obronnych wzniesionych przez Krzyżowców.

Z burzliwej historii warowni warto wspomnieć o  Rejnaldzie z Chatillon, który po ślubie z córką Filipa z Milly stał się jej właścicielem – co znacząco wpłynęło na losy Królestwa Jerozolimskiego. Wykorzystał on bowiem zamek do napadów na karawany kupców i podróżujących pielgrzymów. W konsekwencji Saladyn najechał Montreal i ściął osobiście Rejnalda. Zamek położony na wzniesieniu bronił się aż dwa lata, ponieważ Saladyn nie mógł użyć machin oblężniczych.

Dzisiaj Montreal prezentuje się dosyć okazale z zewnątrz. W środku można spotkać miejscowych przebranych za rycerzy, którzy z przyjemnością oprowadzą i opowiedzą historię twierdzy. Zwiedzając trafiliśmy na dobrze zachowane podziemne przejście, prowadzące głęboko (podobno 350 stopni) w dół skały, do zbiorników wodnych. My zrezygnowaliśmy po parunastu stopniach.

Jedziemy dalej, na szczęście od miejscowości Asz-Szaubak do Małej Petry mamy tylko 30 kilometrów.

Mała Petra – Little Petra

Na miejsce dojeżdżamy wczesnym popołudniem, które wykorzystujemy na zwiedzanie Małej Petry czyli zimnego kanionu (Sig al-Barid).

Wstęp do Little Petra jest darmowy, parking również.

Wchodzimy przez wąski przesmyk pomiędzy skałami, następnie mamy dosyć szeroki plac z wieloma wnękami mieszkalnymi. Mała Petra została zbudowana przez Nabatejczyków w I w i stanowiła przedmieścia dużej, właściwej Petry.

Widać, że sprzedawcy mieszkają w Małej Petrze.

Trafiliśmy nawet na black friday.

Za straganami kanion robi się coraz bardziej wąski, wchodzimy po dosyć stromych schodach, skała pośrodku strzeże przejścia.

Byłam bardzo ciekawa co będzie za, co zobaczę?

Na końcu jest jaskinia przekształcona w sklep i taras z widokiem. Sprzedawczyni ubrana w burkę miała przepiękne niebieskie oczy. Wypiliśmy herbatę i kupiliśmy następne chusty z Jordanii oraz parę drobiazgów.

Wdrapaliśmy się również na punkt widokowy na skale, powyżej tarasu, wskazany przez Beduinkę.

Z Małej Petry do Petry jest szlak, spacerowaliśmy nim przez jakieś dwie godziny, nie spotkaliśmy nikogo. Polecam. Szklak wiedzie dnem kanionu, podłoże jest piaszczyste, ciekawe formy skalne i cisza.

Chcieliśmy sobie skrócić drogę powrotną i zabłądziliśmy w jednej z odnóg kanionu. Na szczęście po paru próbach trafiliśmy do wyjścia.

Trochę zmęczeni zrobiliśmy jeszcze zakupy w Um Saihum, wiosce zbudowanej specjalnie dla Beduinów wysiedlonych z Petry.

Nocleg w Małej Petrze

Wybraliśmy nocleg w Małej Petrze, ponieważ jest tutaj do wyboru kilka przyzwoitych campingów ulokowanych pomiędzy skałami. Urokliwie położone blisko Wadi Musa wydawały się idealną bazą aby następnego dnia wcześnie rano wyruszyć na zwiedzanie Petry.

Petra mars camp

Petra mars camp położony jest przy drodze z Małej Petry do Petry. Schowany pomiędzy skałami oferuje namioty, ogrzewaną salę wspólną z ciekawym wynalazkiem – piecem na ropę oraz salę jadalną i duże miejsce na ognisko.

Kolacja jak zwykle podana została o 19.00 w formie bufetu.

Rankiem po śniadaniu punktualnie o 6 rano, jedziemy zobaczyć ten CUD – PETRĘ.

Dzień czwarty

Wadi Musa to dosyć duże miasto położone na zboczu góry. Przed wejściem jest sporo bezpłatnych parkingów. Zostawiamy samochód i udajemy się do kasy, nie musimy płacić za bilet – mamy Jordan Pass, musimy jednak otrzymać wejściówkę.

Petra zasługuje na osobny wpis, dlatego zapraszam…..TUTAJ

22 kilometry później, jedziemy na pustynię.

Pustynia na nas czeka a my na nią. Mam niesamowity sentyment do pustyni. Nie umiem tego wytłumaczyć – taka miłość od pierwszego wejrzenia.

Nocleg w Wadi Rum

Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do Wadi Rum Visitor Center, zostawiamy samochód na parkingu i za 35 JOD kupujemy wjazd na pustynię samochodem wynajętym w Jordanii.

Tak, można bez najmniejszego problemu wjechać na Wadi Rum, nie ma zakazu, nie trzeba korzystać z usług miejscowych, nie trzeba wynajmować przewodnika.

Um Sabatah Camp

Totalnie przez przypadek wybrałam camping Um Sabatah. Jedyne kryterium jakie zastosowałam to położenie – jak najdalej od wiosku Wadi Rum. Był to strzał w dziesiątkę.

Co prawda nie od razu trafiliśmy na właściwy camping – jechaliśmy samodzielnie z wioski Wadi Rum ponad 17 kilometrów i przejechaliśmy zjazd do naszego campingu. Traf chciał, że wjechaliśmy na camping brata właściciela naszego campingu, więc po otrzymaniu od niego szczegółowych instrukcji dojazdu bez problemu udało się.

Zmrok na pustyni zapada szybko, po 16.30 jest już ciemno. Od razu robi się również chłodno. Rozgwieżdżone niebo wygląda obłędnie, żadne światła nie rozpraszają naszej uwagi.

Wieczór na campingu ma pewien rytuał, około 17.30 wszyscy goście spotykają się w wspólnej sali, w której jest jakieś ogrzewanie: piec, kominek, ognisko – często nazywane „Beduin TV”. Wszyscy piją herbatę, czyli „Beduin whiskey” słuchając muzyki na żywo. Nasz właściciel Salem osobiście nam przygrywał i śpiewał, zabawiał nas również opowieściami z życia na pustyni, śmiesznymi zdarzeniami. Opowiadał o zwyczajach, niebezpiecznych zwierzętach i o swojej miłości do pustyni.

Polecam, niezapominany czas.

Warto również wspomnieć o „Beduin Barbeque” zwanym również jako ZARB. Na campingu jest miejsce, okrągły otwór w ziemi, w którym umieszcza się ułożone na specjalnej podstawie mięso i warzywa. Oczywiście wcześniej zarb jest odpowiednio nagrzany, następnie wszystko jest szczelnie przygrywane, pierwsze pokrywą, następnie kocem i zasypywane piaskiem. Po około 2 godzinach jedzenie jest gotowe. Trzy dni z rzędu jedliśmy kurczaka i warzywa z grilla – naprawę dobre.

Dzień piąty

Rano zaczynamy, oczywiście od mostów skalnych, oczywiście od największego Burdah Rock Bridge a później mały i średni. Opis naszej wspinaczki:

Skalne mosty Wadi Rum – Jordania

Zmęczeni gdzieś pośrodku czerwonych, marsjańskich skał zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Do tej pory czuję smak miejscowego chlebka, hummusu i pomarańczy. Na deser mieliśmy kawę (kawiarka i palnik z Polski, gaz kupiony w Jordanii) i miejscowe słodycze.

Z pełnymi brzuchami i w rewelacyjnych nastrojach pojechaliśmy do kanionu Khazali Canyon, Burrah Canyon i do Abu Khashaba Canyon. Treking po kanionach opisałam osobno – TUTAJ.

Zachód słońca oglądaliśmy z przepięknej tarasowej skały obok Chicken Rock.

To był wspaniały dzień.

Wieczór spędziliśmy w doborowym, międzynarodowym towarzystwie (dziewczyny ze Słowenii, Eva z Brazylii, Will z Australii) przy Beduin TV.

Dużym plusem campingu jest brak agregatu – czyli cisza, zawsze gorąca woda i czysta łazienka.

Minusem lub zaletą jest brak jakiegokolwiek zasięgu na terenie campingu – jeździliśmy kilka kilometrów bliżej wioski Wadi Rum aby złapać zasięg.

Dzień szósty

W planach było Morze Czerwone i rafa. Jednak… pustynia wygrała.

Pojechaliśmy zdobywać najwyższą górę w Jordanii, położoną przy granicy z Arabią Saudyjską Dżabal Umm ad Dami.

I o tym również osobny wpis TUTAJ.

Po powrocie wypoczywamy na czerwonej wydmie, zwiedzamy jeszcze Lawrence’s Spring i Lawrence’s Hause, zatrzymujemy się przy skale w kształcie grzyba – Mushroom Rock.

Zachód słońca oglądamy już bliżej campingu, w towarzystwie.

Następnego dnia nadal żal wyjeżdżać.

Dzień siódmy

Wracamy drogą 65, czyli przed Akabą odbijamy w stronę Morza Martwego. Gdzieś przed Wadi Al Mujib zjeżdżamy na parking. Morze Martwe w drugiej odsłonie jest naprawdę piękne.

Nad morzem podziwiając twory solne, pływają, no dobra unosząc się na wodzie całkiem straciliśmy poczucie czasu.

Madaba

Do Madaby jedziemy przed górę Nebo, której niestety nie zobaczyliśmy. Burza i deszcz całkiem pokrzyżowały nasze plany.

Nocleg w Madaba

W Black Iris Hotel byliśmy całkiem wcześnie – już o 17.00.  Zamówiliśmy kolację i w strumieniach ciepłego deszczu udaliśmy się na miasto.

Warunki w hotelu bardzo przyzwoite, gorąca woda, wygodne łóżka, dobre wifi, smaczna kolacja. Rano po śniadaniu, bez pośpiechu oddaliśmy samochód w wypożyczalni Monte Carlo. Dobra lokalizacja między lotniskiem a Ammanem sprawia, że bez korków dotarliśmy na lotnisko.

Nasze 7 dni w Jordanii upłynęły zbyt szybko.

W Jordanii każdy może znaleźć coś dla siebie:

  • wielbiciele historii – Jerash czy Petrę
  • trekkingowcy – wąwozy, pustynię, góry i doliny
  • ofroadowcy – bezkres piasku
  • morze martwe i morze czerwone – dla zwolenników kąpieli.

Tylko jechać – przygoda czeka.

Beata

Menu