Trekking w Torres del Paine – zobaczyć słynne wieże w 50 urodziny – Patagonia 2024 #3

Po śniadaniu wyjechaliśmy z Camping Lago Pehoe w stronę słynnych, patagońskich wież.

W drodze do Torres del Paine

Po drodze mieliśmy kilka przystanków.

Z campingu droga wije się nad jeziorem Pehoe, raz w dół, raz w górę widoki niesamowite.

Po drodze zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym na wodospad Salto Grande, do którego jechaliśmy – TUTAJ

Warto się tutaj zatrzymać, ponieważ ścieżka spacerowa pod wodospad jest zamknięta i to jedyne miejsce, z którego można zobaczyć wodospad „z przodu”.

Po kilkunastu metrach mamy kierunkowskaz i skręcamy w lewo. Mijamy przystań, schronisko i stajemy na parkingu.

Przyznam dmucha straszliwie. Mijamy, po raz pierwszy spotkaną w Patagonii tablicę informującą o skali wiatru. Jesteśmy gdzieś w połowie skali – 60 km/ha.

Nad wodospadem jest punkt widokowy, ścieżka nad wodospad. Po kilku ujęciach poszliśmy dalej – naszym celem dzisiaj był punkt widokowy – Mirador Cuernos

Ścieżka wije się wśród wyschniętych drzew i wysokich traw.

W oddali migocze masyw górski.

Spacer do punktu widokowego i z powrotem na parking to prawie 2 godziny.

Zmarznięci wsiadamy do samochodu i jedziemy podziwiając widoki do następnego parkingu, tym razem panorama na  – Nordenskjöld Lake

Po drodze spotykamy po raz pierwszy w Patagonii, dziko pasące się stada  Gwanako Andyjskie (Lama guanicoe).

Mijamy wąski mostek i jesteśmy w Torres del Paine Welcome Center

Torres del Paine – centrum

To tutaj zaczyna się prawdziwa przygoda z trekkingiem w chilijskiej części Patagonii.

Co tutaj mamy:

– olbrzymi, bezpłatny parking z widokiem na wieże – od rana pogoda bardzo się poprawiła i są teraz pięknie widoczne

– budynek centrum z kasami biletowymi, pamiątkami, toaletami

– przyczepę z przekąskami, piwem i kawą.

Jak wspominałam we wcześniejszym wpisie, mamy 2 główne szlaki trekkingowe, które startują z tego punktu:

  • szlak W – W Trek – najpopularniejszy szlak w Torres del Paine. Liczy około 80 kilometrów i jego przejście zajmuje standardowo 4-5 dni.
  • szlak O – Circuit O – pętla wokół masywu Paine, w której skład wchodzi szlak W. Pętla liczy 135 kilometrów, a na jej przejście należy przeznaczyć 6-10 dni.

My nie zdecydowaliśmy na pokonanie całego szlaku, postanowiliśmy zobaczyć kilka miejsc w czasie jednodniowych wycieczek. Wyjątkiem był trekking do wież, gdzie mieliśmy zarezerwowaną platformę na namiot, na campingu Chileno, czyli na najbardziej popularnym campingu w Patagonii.

Rezerwację zrobiliśmy kilka miesięcy wcześniej, koszt takiej platformy to 60,00 USD. Camping oferuje również nocleg w namiotach „dachowych” czyli takich montowanych na samochodach, tutaj na specjalnych platformach, jednak cena, która wynosiła ponad 300,00 USD trochę nas zniechęciła.

Z trudem spakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy do plecaków i po krótkim posiłku ruszyliśmy w stronę schroniska.

Pogoda zrobiła się wymarzona. Ciepło, słonecznie i bez wiatru.

Ruszyliśmy.

Początkowo szlak wiedzie w stronę Hotel Las Torres Patagonia, po idealnie równym terenie.

Dopiero za hotelem i za rzeką zaczyna się mozolne podejście pod górę.

Szlak nie jest trudny, zwykła ścieżka spacerowa.

Było gorąco, co chwila zdejmowaliśmy z siebie kolejną warstwę ubrań. W końcu to jesienna Patagonia i byliśmy przygotowani na wszystko (deszcz, śnieg, wiatr) oprócz ciepła i słońca.

Jak to w górach, krok za krokiem i kilometry mijają.

Gdzieś w połowie drogi odsłonił się nam przepiękny widok na dolinę.

Dalej było już przyjemniej. Ścieżka wiła się po zboczu, raz w górę, raz w dół.

Doliną cały czas latach helikopter przewożąc materiały budowlane. Może to do schroniska.

Refugio Chileno

Samo schronisko położone jest nad strumieniem, nie jest duże. Jadalnia, toalety, kilka pokoi. Za schroniskiem na zboczu jest przygotowanych kilkadziesiąt miejsc na rozłożenie namiotu – wszystkie na platformach.

Rozłożyliśmy nasz dobytek i ruszyliśmy na krótki spacer w stronę wież.

Popołudniu pogoda była idealna, w oddali widać było złocące się w słońcu wieże. Żałowaliśmy, że nie przyszliśmy do schroniska na tyle wcześniej aby jeszcze zobaczyć wieże.

Wieczór spędziliśmy w wspólnej sali schroniska, gdzie można „za darmo” otrzymać wrzątek, skorzystać z kuchenki gazowej (jedyne miejsce na campingu gdzie jest to dozwolone) i zjeść własny liofilizowany posiłek.
I piwo, morze piwa w doborowym towarzystwie innych wariatów, którzy przyjechali tutaj z różnych stron świata tak jak my realizować marzenia. Nice.
W nocy obudziły nas głosy i światło latarek.
Po wyjściu z namiotu okazało się, że wokoło jest biało. W nocy padał śnieg.
Było około 5 stopni na minusie.
Wystarczyło kilka minut, wszystko mieliśmy przygotowane i ruszyliśmy śladem innych.
Szlak jest dobrze oznakowany, co kilka metrów w ziemię wbite są słupki, oznaczone taśma fluoryzacyjną.
Po kilku godzinach zaczęło świtać, akurat wtedy gdy wyszliśmy nad linię lasu.
Ogromne, ośnieżone głazy, surowy krajobraz i mgła.
Mgła? – przecież dzisiaj miało być pięknie.
Krok za krokiem, stromo pod górę, w stronę wież.
Około 7.30 byliśmy prawie na miejscu. Jeszcze parę metrów w dół, w prawo i jest – laguna i wieże.
Niestety wieże były we mgle…
Tylko czasami jakieś delikatne przejaśnienie.

Byliśmy tak podekscytowani. Nad samą wodą kilka statywów, większe lub mniejsze grupy i wszyscy czekali tak jak MY…

Było bardzo zimno, wiał wiatr. Ile ja tam zrobiłam podskoków… i nic.
A wieże były coraz mniej widoczne, może zbyt późno przyszliśmy?
Po godzinie zziębnięci zrezygnowaliśmy. Wracając musieliśmy ubrać raczki, było bardzo ślisko.
Przyroda Patagonii to dzieło idealnego ogrodnika. Karłowate krzewy, takie „bonsai” jeden obok drugiego. Wygięte, wszystkie w jedną stronę, piękne dzieło wiatru.

Niżej – stare, mroczne lasy, jeden gruby pień obok drugiego. Co jakiś czas strumyk, wodospad – bajkowo😍

Po powrocie do obozu zjedliśmy nasz własny, zalewany wodą posiłek – trafiło na wołowinę. Spoko.

Przyznam, że schronisko, może dlatego, że jest bardzo popularne nie jest „miłe” dla turysty.

Nie ma żadnych dostępnych posiłków do kupienia (oprócz piwa), dodatkowo jedyna dostępna toaleta była zamknięta – przerwa techniczna.

Trochę zdegustowani tym wszystkim powoli spakowaliśmy nasze gramoty i powoli udaliśmy się w drogę powrotną na parking.

Wnioski:

Nie warto oszczędzać na noclegu, lepiej wykupić namiot z wyżywieniem zamiast samej platformy. Dwa plusy – nie trzeba wnosić własnego namiotu i materaca oraz po zejściu z gór należy nam się ciepły posiłek.

Wracając, prawie na ścieżce spotkaliśmy Black-Chested Buzzard-Eagle🙂czyli Aguja Wielką.

Ptaszysko nic a nic się nie bało.

Powrót bardzo nam się dłużył.

Z radością powitaliśmy naszego busika.

Tak, byliśmy bardzo podekscytowani i zmęczeni.

Następny nocleg zaplanowaliśmy na campingu Laguna Azul, około 1 godziny samochodem.

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nad wodospadami Cascada Rio Paine.

Zrobiliśmy przystanek na kawę, z idealnym punktem widokowym na wieże.

I dotarliśmy na camping, który okazał się zamknięty.

W sezonie, camping godny polecenia. Miejsca na rozłożenie namiotu są naprawdę pięknie położone.

Widoki z nad laguny niesamowite.

Trochę było nam żal, wokół parku jest dużo miejsc na krótkie trekkingi, na które nie mieliśmy czasu.

Ach te wyjazdy, może na emeryturze będzie więcej czasu…

Po namyśle, z uwagi na duży wybór miejsc noclegowych, postanowiliśmy wrócić do Puerto Nathales – niecałe 70 kilometrów.

Wybraliśmy hotel położony nad samą zatoką.

Zależało nam na parkingu, ciepłej wodzie i widoku.

Hotel Hotel Costaustralis miał to wszystko.

A rano z hotelowego okna takie widoki.

Przed podróżą do Argentyny uzupełniliśmy zapasy.

Wypoczęci i wyprani ruszyliśmy na podbój Argentyny.

Menu