
Co nas najbardziej zaskoczyło po wjeździe do Doğubayazıt – na każdym skrzyżowaniu żółte tablice Iran.

Jesteśmy tylko 35 kilometrów od granicy.
Doğubayazıt to kurdyjskie miasto, stolica prowincji, baza wypadowa wypraw na Ararat. Za panowania Ormian nazywane Daroynk, zdobywane kolejno przez Osmanów, Persów, Rzymian, Arabów, Bizantyjczyków, Rosjan. W XVI wieku zmieniło nazwę na Beyazit. W latach 30-tych XX wieku miasto zostało zniszczone w wyniku starć wojsk tureckich z Kurdami. Dzisiejsza nazwa Doğubayazıt znaczy Wschodnie Beyazit, ponieważ obecne miasto powstało poniżej, trochę na wschód od pierwotnej osady.
Przejeżdżamy drogą E80 przez centrum miasta, które tętni życiem, wokół mnóstwo sklepów, straganów, mężczyzn siedzących w kawiarniach, kobiet w chustach. Parę kilometrów za miastem skręcamy w lewo na wioskę Gölyüzü, skąd można dojechać do Çevirme czyli wioski u stóp Araratu. Widok ośnieżonej, potężnej góry robi wrażenie.



Naszym marzeniem w trakcie planowania wyprawy był treking na ten pięciotysięcznik. Zdobycie szczytu to przynajmniej 4 dni, których niestety nie mieliśmy. Jak wygląda zdobycie najwyższego szczytu Turcji. Pierwszy dzień to dojazd samochodem terenowym na wysokość 2100 i 4 godzinny treking do pierwszego obozu na wysokości 3350. Nocleg. Drugi dzień to drugi obóz na wysokości 4100 mnpm. Kolejny dzień to wczesna pobudka około godziny 1.00 atak na szczyt Araratu 5137 i zejście do obozu pierwszego. Brzmi zachęcająco, prawda?

Bliżej irańskiej granicy znajduje się jeszcze drugi co do wielkości krater na świecie ale obecnie nie można do niego dojechać, zbyt blisko granicy z Iranem. Wracamy do miasta. Przy wjeździe kontrola, sprawdzają paszporty, trochę samochód, bagaże. W miarę szybko 10 minut i jedziemy dalej. Odwiedzamy miejscowy kebab, dwa stoliki, cerata. Jedzenie smaczne i dużo śmiechu przy zamawianiu. My nie znamy tureckiego ani nie znają angielskiego. W Turcji nie trzeba zamawiać sałatek, przystawek i pieczywa. Nawet w takim „lokalu” przy drodze. Dürüm kebab (nie podaje się go w picie ani w macy, tylko w lawasz – rodzaju tureckiego placka. Danie jest zawinięte w rulon i z jednej strony wystają składniki) spakował wyśmienicie.
Przedzieramy się przez miasto w stronę Pałacu Ishak Pasa i campingu Murat. Dojazd jest dosyć stromy. Na campingu tłumy (cały czas trwa Święto Ofiarowania) jest nawet wesołe miasteczko, nie ma żadnego wolnego miejsca w cieniu. Podchodzi do nas właściciel, zaprasza, możemy zatrzymać się gdzie tylko chcemy. Tylko gdzie – wszystko zajęte. Dopiero powyżej na półce widzimy trochę wolnego miejsca – wjeżdżamy i rozbijamy obóz. Całkiem bez humoru szukamy łazienki i prysznica. Nie ma. Jesteśmy zdezorientowani. Decydujemy, że idziemy zwiedzić Pałac, który jest tuż nad nami.

Poniżej widać nasz samochód.
Pałac położony jest na wysokości około 2000 mnpm, z przepięknym widokiem na okolicę.

Został wzniesiony na przełomie XVIII i XIX wieku. Budowa pałacu trwała aż 99 lat. Rozpoczął ją w 1685 roku bej prowincji Beyazit o imieniu Colak Adbi Pasza, a dzieła dokończył w 1784 roku jego wnuk Ishak Pasza. Pałac zbudowano z wykorzystaniem różnych stylów architektonicznych: seldżuckich, osmańskich, ormiańskich, gruzińskich i perskich. Jest przykładem XVIII-wiecznej architektury osmańskiej zwanej – Erą Tulipanów. W XIX wieku pałac popadł w ruinę. Ostatnio został częściowo odrestaurowany, ma nowy przezroczysty dach z płyt poliwęglanowych w miejsce drewnianego, który spłonął.


Pierwszy dziedziniec pałacu był dostępny dla kupców i gości. Na drugi dziedziniec wstęp mieli jedynie specjalni goście oraz rodzina zarządcy. Następnie jest część prywatna (haremlik), półprywatna (selamlık), kwatery strażników, spichlerze oraz grobowiec.




Ponad pałacem widać w oddali grobowiec Ahmeda Hani, pisarza, poety kurdyjskiego – autora tragicznej miłosnej opowieści „Mem – Zîn” oraz pierwszego w historii słownika kurdyjsko-arabskiego dla dzieci wydanego w 1683 roku. Około 300 metrów na wschód od parkingu nad pałacem znajdują się ruiny dawnej urartyjskiej twierdzy.
Wracamy na camping – czeka na nas niespodzianka, klucz do pokoju z prysznicem i toaletą. Korzystamy BARDZO chętnie. Kąpiel czyni cuda i nasze humory są doskonałe do momentu poznania naszych sąsiadów. Niestety nie mam zdjęcia ale całe zbocze pokryte było otworami, z których co jakiś czas pokazywała się mordka jakiegoś zwierzaka podobnego do wiewiórki. Całe mnóstwo otworów i całe mnóstwo zwierzątek. Co będzie w nocy? To pytanie nie pozwoliło nam zostać. Decyzja – jedziemy dalej. Ucieczka – uprzedzając pytanie – zapłaciliśmy za camping już przy wjeździe, całe 20 TL.
Jest godzina 16, jedziemy w stronę jeziora Van. Do przejechania mamy około 170 kilometrów i żadnego konkretnego miejsca na nocleg. Droga jest bardzo ciekawa, blisko granicy z Iranem z mnóstwem patroli i wież obserwacyjnych. W oddali widać wulkan Tendürek i jego pazurki czyli pozostałości po erupcji, które sięgają do samej drogi.


Droga znów jest wysokości 2540 mnpm. Biedny „misiek”.

Po drodze można zobaczyć wodospady Muradian.

Parking jest blisko głównej drogi, 200 metrów pieszo i takie widoki. Obok kilka restauracji.
Jedziemy parę kilometrów południowym brzegiem jeziora Van, skręcamy w prawo na miejscowość Colpan. Mamy szczęście, dojeżdżamy do gościnnego campingu Alman.
Mamy gdzie spać, jest piękny zachód słońca a właściciel zaproponował nam kolację. Oczywiście nikt nie mówi po angielsku. Decyzję odnośnie menu podejmujemy więc w kuchni gdzie po otwarciu lodówki mamy do wyboru kurczaka lub szaszłyki.
